ten dzień na który każdy z nas tak czeka
Ja w nich, a Ty we Mnie. Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś. Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą Mi dałeś, bo umiłowałeś Mnie przed założeniem świata. Ojcze
Tak więc to tu — patrzymy i rozpoznajemy Początek, który wyłonił się z niebytu posłuszny stwórczemu Słowu; Tutaj przemawia z tych ścian. A chyba potężniej jeszcze przemawia Kres. Tak, potężniej jeszcze przemawia Sąd. Sąd, ostateczny Sąd. Oto droga, którą wszyscy przechodzimy — każdy z nas. 2.
Czytania. #PierwszeCzytanie | 27 marca 2022. (Joz 5, 9a. 10-12) Pan rzekł do Jozuego: "Dziś zrzuciłem z was hańbę egipską". Rozłożyli się obozem Izraelici w Gilgal i tam obchodzili Paschę czternastego dnia miesiąca wieczorem, na stepach Jerycha. Następnego dnia Paschy jedli z plonu tej krainy, chleby przaśne i ziarna prażone tego
Idźcie, oto was posyłam jak owce między wilki. Nie noście z sobą trzosa ani torby, ani sandałów; i nikogo w drodze nie pozdrawiajcie. Gdy do jakiego domu wejdziecie, najpierw mówcie: „Pokój temu domowi!”. Jeśli tam mieszka człowiek godny pokoju, wasz pokój spocznie na nim; jeśli nie, powróci do was.
Panie, Opoko moja i Twierdzo, mój Wybawicielu. Boże, Skało moja, na którą się chronię, Tarczo moja, Mocy zbawienia mego i moja Obrono. Wzywam Pana, godnego chwały, i wyzwolony będę od moich nieprzyjaciół. Niech żyje Pan, niech będzie błogosławiona moja Opoka, niech będzie wywyższony mój Bóg i Zbawca. Ty dałeś wielkie
nonton film korea love lessons full movie sub indo. Istnieje kilka rodzajów miłości, które nas dotyczą, a które każdy może odczuwać w indywidualny sposób. Jesteśmy zdolni do tego, by miłość dawać i przyjmować, i ważne jest również, by doświadczać jej świadomie i czerpać z niej to, co dobre. Zrozumienie pewnych reguł może pomóc lepiej rozumieć więzi tworzące się między nami a innymi ludźmi. Już starożytni Grecy starali się zrozumieć, na czym opiera się miłość i jakie formy może przybierać. Wyróżnili oni osiem rodzajów miłości, których doświadczamy na różnych etapach życia. Ta wiedza nie straciła na znaczeniu. Osiem rodzajów miłości według starożytnych Greków Agape — miłość bezwarunkowa Agape to rodzaj najwyższej, duchowej miłości, która wymaga wzniesienia się na wyżyny tego uczucia. Ten rodzaj miłości dostępny jest tylko dla wybrańców. Trzeba umieć kochać bez stawiania dodatkowych warunków, w gotowości do poświęcenia dla dobra innych, bez względu na cenę, jaką trzeba za nią zapłacić. Nie każdy jest na to gotów. Eros — miłość seksualna Eros to grecki bóg płodności i miłości, nie bez przyczyny kojarzony z fizycznym pożądaniem. Miłość, którą wyraża Eros, to miłość namiętna, gwałtowna, pobudzająca seksualnie, prowadząca do szaleństwa zmysłów i utraty kontroli. Jest też nieco egoistyczna i dość krótkotrwała, bo przygasa wraz z namiętnością. Aby trwała ona jak najdłużej, potrzebna jest także inna forma miłości, która ją uzupełni i nada jej głębszy wymiar. Philautia — miłość własna Ten rodzaj miłości powinien znać każdy. Nie jest to jednak miłość narcystyczna i egoistyczna, ale jest rodzajem opiekowania się sobą, obdarowaniem samego siebie dobrymi emocjami. Najpierw powinniśmy umieć kochać samego siebie, by umieć kochać kogoś innego. Miłość do siebie samego jest konieczna, by czuć się szczęśliwym i zdrowym. Philia — miłość braterska Miłość braterska nie ma podtekstów erotycznych, jest uczciwa i lojalna. To miłość, która pojawia się np. pomiędzy przyjaciółmi, daje ogromne wsparcie, pozwala dzielić się między sobą tajemnicami i emocjami. Philia sprawia, że przy danych osobach chcemy być niezależnie od tego, czy to jest dobry czas w życiu, czy gorszy. Dalsza część tekstu znajduje się pod materiałem. Storge — miłość rodzicielska Gdy pojawia się ten rodzaj miłości, towarzyszy jej istnienie niezwykle silnej więzi, poczucia przynależności i szczerej zażyłości pomiędzy rodzicami a dziećmi, niezależnie do tego, ile mają lat. To miłość szczególna, która stara się nie dostrzegać wad i zawsze czeka z otwartymi ramionami na bliską osobę. Ludus — radosna miłość Lusus dotyczy przede wszystkim kochanków, którzy dopiero zaczynają wspólną podróż przez życie. To miłość radosna, figlarna, kojarzona z pierwszym czasem zauroczenia, który trwa, dopóki nie opadną różowe okulary. To ona pobudza, dodaje energii i nastraja optymistycznie na przyszłość. Pragma — mocna, stabilna miłość Pragma jest jedną z najbardziej cenionych postaci miłości. To uczucie dotyczy par, które są ze sobą od wielu już lat i wciąż im tego wspólnego czasu jest mało. Jest to miłość oparta na głębokim uczuciu, zaufaniu, chęci bycia ze sobą, ale bez mocno zaznaczonego kontekstu seksualnego. Jest ona efektem zaangażowania i pracy obu stron. Pragma niesie równowagę życiową, spokój, stabilizację, ukojenie i nadzieję. Mania — szalona miłość Mania to ostatni rodzaj miłości wyróżniany przez starożytnych Greków. Nie jest ona sprzyjająca, gdyż wiąże się z obsesją, szaleństwem, nieokiełznanymi emocjami. Bywa zaborcza, zazdrosna i oplatająca niczym bluszcz. Może się pojawiać, gdy zostanie zachwiana równowaga sił pomiędzy Erosem (miłością seksualną) a Ludus (miłością radosną). Osoby dotknięte Manią nie są w stanie żyć bez uczucia wybranej osoby, za wszelką cenę potrzebują być jak najbliżej, co może mieć różny, czasem dramatyczny finał. Miłość może przybierać różne postaci, można przeżywać kolejne jej etapy lub doświadczać kilku rodzajów miłości na danym etapie życia. Ważne jest, by umieć ją nazwać i określić, jakie znaczenie ma dla każdego z nas. A ty? Którego z powyższych rodzajów miłości doświadczasz na co dzień? Zobacz także: Dlaczego greckie rzeźby mają małe przyrodzenie? Wyjaśniamy Masz problem ze zbudowaniem trwałego związku? To może być kompleks Elektry Dopiero się poznaliście, a on już chce mieć z tobą dzieci? Uważaj
Bartłomiej Kubkowski w lipcu spróbuje przepłynąć Morze Bałtyckie. Trasa, którą chce pokonać, ma ok. 170 km, co oznacza 60 godz. ciągłego pływania! Największym wyzwaniem podczas przygotowań było przyzwyczajenie organizmu do niskiej temperatury wody. – W ubiegłym roku pierwszy raz morsowałem. Przepłynąłem wtedy kawałek w wodzie, która miała siedem stopni. Błędnik mi rozwaliło, chciało mi się wymiotować. To był taki ból, że jak wychodziłem, to miałem ściśniętą szczękę. Nie czułem dłoni i stóp. Byłem wściekły, że to mnie pokonało – opowiada Kubkowski Pływak doskonale wie, co to ekstremalny wysiłek, bo był w teamie Roberta Karasia, kiedy ten bił rekord świata w pięciokrotnym Iron Manie. – Na żywo widzisz cierpienie gościa i walkę ze swoimi słabościami. To było niezwykle mocne doświadczenie – dodaje Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Konrad Rybak: Skąd wziął się pomysł na przepłynięcie Bałtyku? Bartłomiej Kubkowski: Jeżeli chodzi o pomysł, to dawno już zakiełkował w mojej głowie. To było w momencie, kiedy byłem jeszcze wyczynowym sportowcem i przerzuciłem się z basenu na wody otwarte. Można powiedzieć, że drugi raz zakochałem się w pływaniu. Zobaczyłem wtedy dookoła siebie nie tylko basen, liny, ciepłą wodę, gdzie widzę wszystko i czuję swoje bezpieczeństwo. Otwarte akweny pokazały mi większe możliwości, radość, zupełnie inny klimat, inną temperaturę, fale, ale również to, że idę na trening i nie wiem, co mnie na nim czeka. Zdałem sobie sprawę, że przed wyjściem muszę sprawdzić pogodę, jaka będzie za godzinę czy za dwie. Przerzucenie się na pływanie open water otworzyło mi drogę do kolejnych wyzwań. Natomiast Bałtyk to był mój życiowy cel, który już od wielu lat miałem w głowie, tylko się nim nie chwaliłem. Czyli to nie było tak, że stanąłeś sobie na plaży i powiedziałeś: "a, przepłynę Bałtyk!", tylko to dojrzewało w tobie przez lata? Tak, kiedyś, będąc nad morzem, miałem delikatną obsesję. Ciągle sprawdzałem tę trasę. Patrzyłem sobie na mapę i mówiłem: "Tu jest Bornholm – 100 km. Do Szwecji jest 170 km. Wow! Nie ma człowieka, który przepłynął cały Bałtyk". To mnie zafascynowało, żeby zrobić coś jako pierwsza osoba na świecie. To była taka myśl, która kiełkowała, ale musiałem do tego dojrzeć, bo do tego trzeba mieć czas, oczywiście sponsorów i fundusze. Musiałem być gotowy życiowo na tę decyzję. Jakie warunki muszą być spełnione na morzu, żeby doszło do twojego startu? Wiadomo, że w sztormie nie będziesz płynął. Pogoda rzeczywiście jest kluczowym elementem. To jest najważniejszy czynnik. Nie ma możliwości, tak jak mówisz, przepłynięcia Morza Bałtyckiego w sztormie, a nawet w warunkach nieprzyjaznych, czyli dużej fali. Będziemy starali się po prostu czekać na idealne okno pogodowe, czyli wtedy, kiedy morze będzie jak najbardziej spokojne, najbardziej sprzyjające. Nie może być też zbyt dużego słońca. Zobacz również: Linette sprawiła sensację! W nagrodę czeka ją teoretycznie łatwiejsze wyzwanie Boisz się najbardziej pogody czy jeszcze czegoś innego? Bałem się temperatury i tego, że po 20-30 godz. po prostu będzie mi zimno. Bałtyk nie jest ciepłym morzem. Średnia temperatura wody będzie wynosiła około 18 stopni. Cały sezon zimowy startowałem w wielu zawodach zimowego pływania, w mistrzostwach świata, gdzie woda miała około trzech stopni. Bardzo mocno się zahartowałem. Dużo czasu poświęciłem na to, żeby obcować z zimnem i przygotować na to swój organizm. Teraz woda o temperaturze 18 stopni jest dla mnie jak zupa. Jedynego elementu, jakiego się boję, to zachowanie mojego ciała po około 40-50 godz. pływania, kiedy mogą pojawić się jakieś zwidy, złe samopoczucie i wymioty. Szykujesz się jakoś na te trudne chwile? Głównie przygotowuję się mentalnie. Mam swojego opiekuna, Rafała Mazura znanego jako "ZenJaskiniowca". Z nim pracujemy od początku pod kątem hipnozy i przygotowania się na najgorsze warunki. Można powiedzieć, że jestem na to gotowy. Podczas dłuższych treningów wizualizuję sobie to wszystko, co może mnie spotkać. Na przykład kiedy miałem treningi po 8-12 godz., to starałem się "oszukać" głowę i wmówić sobie, że jest ciężko. "Jest 40. godz., chce ci się wymiotować. Bolą cię barki". Wmawiałem sobie, że jest piekło i po 2-3 godz. takiego gadania rzeczywiście organizm to odczuwał. Głowa zaczynała świrować, a błędnik się gubił. Wiem, że nie da się być przygotowanym na niektóre elementy. To jest taka świadomość, że ja idę na walkę z samym sobą. Wiadomo też, że nie jestem w stanie codziennie robić treningów po 20 godz. Mimo wszystko jestem dobrej myśli i jestem przekonany, że pod względem fizycznym i mentalnym dałem z siebie 100 proc. Czuję się na to gotowy. Czy wizualizujesz sobie jakoś te 60 godzin, które czekają cię w morzu? Tak, widzę praktycznie każdą z nich. To jest doprowadzone do takiego poziomu, że mam w głowie już sierpień i to, co się wydarzyło po udanej próbie. Mam to tak zaprogramowane, że widzę start, rozmowy z ekipą, posiłki w trakcie. Czasami je nawet czuję. Wiem, co mnie boli, który mięsień, na jakim odcinku, więc czasami czuję to, jakby już się wydarzyło. Wszystko poprzez medytację i hipnozę. Jestem spokojny w oczekiwaniu na ten dzień. Jestem również przygotowany na różne scenariusze. Na te złe również? Tak, nastawiam się na to, jak mogę się czuć, podczas gdy będę musiał podejmować trudne decyzje, bo na morzu może być różnie. Zdaję sobie sprawę, że pod względem żywienia musi być wszystko idealnie zaplanowane. Traktuję siebie jak takiego robota, który jest wrzucony do wody, a cała ekipa musi o niego zadbać. Nie mogą dopuścić do tego, żebym się odwodnił, przyjmował za mało kalorii, czy stracił kontrolę i trzeźwy umysł. Zobacz również: Nagły zwrot w sprawie Lewandowskiego. Real chce walczyć o Polaka Wspominałeś o swoim przygotowaniu do wejścia do zimnej wody. Czy takie doświadczenia jak siedzenie w bali z lodem, mistrzostwa świata w pływaniu lodowym w Głogowie i nawet obecność w teamie Roberta Karasia podczas bicia rekordu w pięciokrotnym Iron Manie wpływają na myślenie o twoim starcie? Bardzo. Zaczynając od wyścigu Roberta w Meksyku, było to dla mnie coś niesamowitego. To było tak mocne doświadczenie, kiedy na żywo widzisz cierpienie gościa i walkę ze swoimi słabościami. Tam było tyle chwil, kiedy byliśmy pewni, że to jest nie do zrealizowania. Po tym wszystkim, co on wtedy przechodził, pogoda, kontuzja itd., pobicie tego rekordu było już praktycznie zamknięte. Na żywo widziałem jego podejście, analizę, determinację, zaciętość, ciężką pracę w każdej godzinie wyścigu. To mi mocno otworzyło oczy. Emocje na starcie i finiszu były ogromne. Te przeżycia zmotywowały mnie do jeszcze cięższych treningów. A pomyślałeś sobie wtedy: "Kurczę, przecież za niedługo mogę wyglądać tak samo?" Tak, gdy Robert kończył start i została mu ostatnia pętla, powiedział do mnie: "Stary musisz mocniej trenować. To jest piekło i straszny ból. Będziesz tak cierpiał". To był dla mnie taki kopniak w tyłek, że trzeba ciężko pracować. Nic samo z nieba nie spadnie. Natomiast jeżeli chodzi o zimno, to poznanie tego wszystkiego było dla mnie najważniejsze w moim całym życiu. Są to doświadczenia, które otworzyły nowe możliwości przekraczania granic do takiego stopnia, gdzie sam zrozumiałem, że mogę je przekroczyć. Często miałem coś takiego, że kiedy robiłem treningi 20-, 30-, 40-kilometrowe, nie do końca miałem tę satysfakcję. Byłem zmęczony, ale czułem, że mogę zrobić jeszcze więcej. Ludzie mówili, że superwyczyn, a ja wiedziałem, że przychodzi mi to z dużą łatwością. Pływanie w zimnie dało mi to, że przełamałem granicę w swojej głowie. W listopadzie pierwszy raz morsowałem. Zabrał mnie ze sobą mój przyjaciel Olaf Meller. Woda miała wtedy temperaturę siedmiu stopni, a mi, jak wszedłem do kolan, chciało się płakać z bólu. Stałem i wiedziałem, że muszę pływać. Doświadczeni znajomi mówili mi wtedy, że muszę poświęcić kilka sezonów, żeby zanurzyć głowę. Przepłynąłem wtedy kawałek, błędnik mi rozwaliło, chciało mi się wymiotować. To był taki ból, że jak wychodziłem, to miałem ściśniętą szczękę. Nie czułem dłoni i stóp. Byłem wściekły, że to mnie pokonało. Nie mogłem spać tamtej nocy, bo myślałem o tym, że chcę nauczyć się zwalczać ten ból. Zadzwoniłem wtedy do Rafała (psychologa – przyp. red.) i powiedziałem mu, że musimy nad tym popracować, bo jak to przerobimy, to moja głowa będzie na zupełnie innym poziomie. Z czasem uwierzyłem, że można nad tym panować. Wtedy pomyślałem, że muszę znaleźć kogoś, kto jest w tym najlepszy. Udało mi się skontaktować z Walerianem Romanowskim, który jest rekordzistą Guinnessa w siedzeniu w lodzie. Opowiedziałem mu o moich planach, starcie w mistrzostwach świata i powiedział mi, że trzeba nad tym popracować, więc zaprasza mnie na sylwestra do siebie na szkolenie. Wyobraź sobie, że ja mu tak zaufałem podczas trzydniowego szkolenia, że już drugiego dnia siedziałem w bali z lodem. Byłem mocno zafascynowany stanem hipotermii i faktem, że można to kontrolować. Kiedy o tym wcześniej słyszałem, to myślałem o tym na zasadzie, że jak ktoś w to wpada, to umiera. Byłem tak podekscytowany tym, że będę w tym stanie, że chciałem to zobaczyć i odczuć na własnej skórze. Po 20 min siedzenia w bali z kostkami lodu, w której woda miała około zera stopni, kompletnie nie czułem dłoni i stóp. Na początku zacząłem się martwić i zapytałem, czy to czucie wróci. Oni natomiast odpowiedzieli, że na pewno i moim zadaniem jest skupienie się na oddechu. Po godzinie powiedzieli, że jestem w stanie hipotermii. Byłem pod wrażeniem. Siedziałem i obserwowałem to, co działo się w mojej głowie. Byłem tak podekscytowany, że nie mogłem uwierzyć, że jestem w stanie hipotermii pod okiem ekspertów. Wytrzymałem jeszcze godzinę i to było pewnego rodzaju doznanie duchowe. Totalna "odcina" od rzeczywistości, gdzie jesteś tylko ty i twoja głowa. Na przykład były takie momenty, kiedy siedziałem skulony, patrzyłem na moją opiekunkę i byłem pewny, że zapytałem się jej, ile czasu już siedzę. Ona się na mnie patrzyła i uśmiechała. Okazało się, że ja nic na głos nie powiedziałem, jedynie w głowie. A ona się mnie zapytała: "Co myślałeś, że coś do mnie powiedziałeś?". Dużo tam było rzeczy, które wydarzyły się w głowie, ale to dało mi jeszcze mocniejszy bodziec do tego, żeby jeszcze bardziej uwierzyć w to, co chcę zrobić. Z tego, co wiem, to sam sobie układasz treningi. Czy nie masz takich myśli, żeby na przykład podczas ośmiogodzinnego treningu w morzu, odpuścić sobie chociaż te pół godziny i wcześniej wyjść z wody? To jest bardzo częste pytanie wśród moich znajomych. Wszyscy dziwią się, że jestem tylko ja i zegarek i że nie mam nikogo nad sobą, kogoś, kto to wszystko analizuje. Dużo osób mówiło mi, głównie pływacy, że gdyby byli sam na basenie, to już po godzinie treningu byliby pod prysznicem i mieliby to gdzieś. Natomiast ja mam w głowie głos. Takiego drugiego siebie, który stawia wymagania. Przykładowo, kiedy wiedziałem, że mam przed sobą 12-godzinny trening, a po czterech godzinach pływania pojawiały się już myśli, że jutro zrobię to, co mi zostało do przepłynięcia. Wtedy ten głos mówi: "Dobra, zamknij się! Dokończ to, co masz zrobić". To jest taki mój ukryty trener, który zmusza mnie do wykonania tej pracy. U mnie rzadko pojawia się rezygnacja. Częściej jest przeświadczenie, że kiedy zrealizuje to, co miałem zaplanowane, to będę miał ogromną satysfakcję i będę mógł spokojnie położyć się spać. Co nie zmienia faktu, że bardzo często mam myśli, żeby sobie odpuścić. Wielu ludzi uważa, że jestem robotem i nie da się mnie zajechać. Natomiast czasami są takie dni, że jest trening do wykonania, a ja do 11 jeszcze leżę w łóżku i nie mogę się zebrać. Dziewczyna też mi czasem mówi, że już idę na basen, a jeszcze przez godzinę sobie leżę. To jest właśnie taka walka z samym sobą i jest to na tyle trudne, że nie ma nikogo nad tobą. Nie jest tak, jak dobrze pamiętasz, że wiedziałeś, iż o 6 musisz być już w wodzie, bo cała grupa wskakuje i jak nie wejdziesz, to możesz wracać do szatni. Dzięki temu, że właśnie tak już nie mam, to kiedy wchodzę do wody, mam spokojną głowę, że nikt mi nie każe wejść do niej o siódmej rano. Tylko mogę sobie zrealizować trening na przykład o 10. Zobacz również: Niebawem poznamy przyszłość Krzysztofa Piątka. Polak ma kilka możliwości Jak teraz będą wyglądały twoje przygotowania? Czy będzie to tak, jak w pływaniu, że przed ważnymi zawodami jest czas odpuszczenia i schodzenia z obciążeń, czy u ciebie będzie zupełnie odwrotnie? Mamy maj i pod koniec miesiąca będzie ostatni ciężki trening. Najdłuższy, który jednocześnie będzie sprawdzianem. Trasa to Gdańsk-Hel-Gdańsk. Woda będzie miała temperaturę około 10 stopni. Traktuję to jako ostateczne sprawdzenie siebie, sprzętu, kremów i nawadniania. To będzie mój ostatni mocny test. Po tym zrobię sobie cztery dni wolnego. Później znowu wchodzę w okres treningowy, czyli wypływanie kilometrażu, ale ostatnie dwa tygodnie do startu będę już pływał pięć kilometrów dziennie. To będzie czas na regenerację, fizjoterapię i koncentrację. Jaki masz kilometraż w mocnym treningu? Były tygodnie, kiedy pływałem po 100 km. Najtrudniejszy okres treningowy to 130 km przez sześć dni, bo niedzielę miałem wolną. Mój najcięższy miesiąc to było wspomniane 130 km w pierwszym tygodniu, 110 km w drugim, 97 km w trzecim i 111 km w czwartym, więc to było prawie 450 km. To był "hardcorowy" miesiąc. Następnie musiałem trochę zluzować, ale później starałem się pływać 80 km tygodniowo i dużo czasu poświęcać na trening w morzu. Jaki jest plan całej trasy? Z tego, co się orientowałem, to start ma być z Kołobrzegu. Tak, na pewno start z Kołobrzegu lub okolic. Na początku miałem wystartować ze Szwecji, żeby zakończyć w Polsce. Na 90 proc., ze względów organizacyjnych i prądów morskich, jakie mają być w lipcu, start będzie z naszego kraju. Według osoby od pogody, która zajmuje się tym od lat i z którą współpracuję, lipiec to czas, kiedy będzie nam to najłatwiej zorganizować, startując z Kołobrzegu. Jak trasa mniej więcej będzie przebiegała? Jest wyznaczona w linii prostej. Z Kołobrzegu będzie start, pewnie z molo, ale czekamy na wszystkie zgody. Większość już mamy i one pozwolą nam przebywać na tej trasie. Każdy musi być poinformowany, że jakiś gość płynie wpław. Wszystkie statki itd. Natomiast meta będzie w Szwecji, a gdzie dokładnie,to jeszcze nie wiemy. Kilometrażowo może się wahać plus minus 3 km w zależności od tego, jak dogramy hotele. Oprócz tego na miejscu musi być lekarz. Teraz staramy się zadbać o to, żeby w 100 proc. było bezpiecznie. Ile dni wcześniej będziesz wiedział, że danego dnia startujesz? Przez dwa tygodnie w lipcu będę czekał na informacje i z tego, co rozmawiałem z osobą od pogody, to 24 godz. lub 12 godz. wcześniej będziemy wiedzieli, że jest okno pogodowe i mamy 60 godz. luki, aby ruszyć. Może to być trzecia nad ranem, ale może być to również godzina 17 po południu. Czy rozmawiasz z morzem? W jaki sensie? Chodzi mi o to, czy przed wejściem do morza lub po prostu w trakcie spaceru brzegiem Bałtyku, mówisz: "zaraz będę z tobą walczył". Podchodzę do morza z bardzo dużym szacunkiem. Tak jak mówisz, czasami jest to takie duchowe połączenie. Jak pływam, to staram się cały czas czuć to "flow", czyli dogadać się. Nie mówię, że idę pokonać Bałtyk. Tylko chcę, żeby morze było dla mnie łaskawe. Chcę, żeby w ten dzień było spokojnie, żebyśmy współpracowali. Mam nadzieję, że nie będzie to walka, bo wiem, że w każdej chwili Bałtyk może mnie "zmieść z planszy". Wystarczy lekki sztorm i mnie nie ma. My jako ludzie z naturą nigdy nie wygramy, więc nie będę w stanie tego zrobić bez dobrej pogody. Trochę w pływaniu spędziłeś już czasu. Jak obecna przygoda zmieniała twoje myślenie o tym sporcie? Zakochałem się w nim na nowo. Poznałem wielu wspaniałych sportowców i to był naprawdę mocny rok, który pokazał mi, że przede wszystkim trzeba słuchać swojego ciała. Zrozumiałem, że jeśli ktoś chce trenować pływanie, to przede wszystkim musi słuchać siebie. Po to, żeby ten sport był radością i nigdy nie stracić takiej iskry, którą miałem jako wyczynowy pływak, a później ją straciłem. Wszystko przez przetrenowanie. Nie byłem w stanie każdego dnia realizować planów treningowych. W pewnym momencie aż nienawidziłem pływania. Sama myśl o basenie wywoływała we mnie złość. Zobacz również: Nieudane pożegnanie Polaków z mistrzostwami Europy. Wypuścili z rąk prowadzenie Wiem, o co chodzi. Miałem podobnie. Kiedy skończyłem trenować, przez rok nie potrafiłem sam z siebie pójść na basen. Dokładnie. To było przykre, że nagle z największej miłości, pływanie stało się największym koszmarem. Drugie otwarcie dało mi spokój. Zaufałem samemu sobie. Wiedziałem, co mam robić, z kim współpracować. Sam dobierałem sobie ludzi. Przede wszystkim zrozumiałem jedną rzecz – mam iść na każdy trening i się nim cieszyć. Dzięki temu znalazłem złoty środek. Pływam i jestem szczęśliwy. Myślę, że to jest takie moje dziecko, które pielęgnuję. Na nowo poznałem siebie i ten sport. Na koniec zapytam o rzecz niezwiązaną z pływaniem, o jeden z celów projektu "Ultra Baltic Swim", czyli wsparcie podopiecznych fundacji "Cancer Fihgters". Jak się w to zaangażowałeś, bo przecież jesteś wolontariuszem fundacji? Wolontariuszem w fundacji jestem ponad dwa lata. Tak jak mówiłem, przepłynięcie Bałtyku to mój życiowy cel, ale zdaję sobie sprawę, jak działają media społecznościowe i niejednokrotnie widziałem, jak szybko można uzbierać pieniążki na leczenie. Zawsze podziwiałem ludzi, którzy robili coś ekstremalnego i jednocześnie zbierali na jakiś szczytny cel. Pracując w fundacji, widziałem te dzieciaki i jaką muszą toczyć walkę. Po prostu stwierdziłem, że fajnie byłoby tym płynięciem pokazać fundację. Niestety te pieniądze cały czas są potrzebne, bo nowotwór to choroba obecnych czasów i straszne jest to, że dopada najmłodszych, którzy większość swojego dzieciństwa spędzają w szpitalu zamiast na przykład na basenie. Dla mnie to jest 60 godz. walki w morzu, a dla nich i ich rodziców to jest często walka, która trwa latami. Bardzo chcę pokazać, że to te dzieci walczą i trzeba to docenić. To jest wyczyn. Są to prawdziwi wojownicy i dają mi siłę. Życzę im tego, żeby każdy z nich wygrał tę walkę. Mam nadzieję, że jak najwięcej osób zobaczy moje wyzwanie i przede wszystkim wesprze fundację. *** Po treningach zamiast na piwo szedł na uczelnię. I nie wstydzi się przyznać, że jako piłkarz był odludkiem. Jako trener Jacek Magiera też idzie swoją drogą. – Można opier***ać albo wymagać. Ja wymagam – przyznaje bez ogródek. Celnie diagnozuje, jakie choroby toczą polską piłkę i wskazuje, jak ją z nich wyleczyć. Czy chciałby być trenerem polskiej reprezentacji? Co usłyszał, kiedy tracił pracę w Śląsku Wrocław? I co zrobił, kiedy w 1996 r. zadzwonił do niego... Fryzjer?
Kasia Supeł-Zaboklicka: Ilekroć spotykam osoby, które posługują przy ciężko chorych osobach, które odchodzą z tego świata, to zastanawiam się, jak wygląda ich wieczór. Czy wieczorem na spokojnie są w stanie położyć się i odsunąć tak naprawdę te wszystkie zmartwienia dnia codziennego? Jak wygląda siostry wieczór? Siostra Michaela Rak: Ciekawe pytanie. Według regulaminu zakonnego mój wieczór powinien być wieczorem ciszy, odcięcia się, tak jak pani powiedziała. Ale mój wieczór, a nawet noc, to jest bardzo często czas, kiedy robię to, czego nie zdążyłam zrobić w ciągu dnia. Śmieję się, że u mnie doba ma o wiele więcej godzin niż 24. Kasia Supeł-Zaboklicka: Jak się to robi? Może to jest jakiś przepis dla nas wszystkich. Siostra Michaela Rak: Powiem, ale proszę tego nie naśladować, bo efekty niosę w sobie, moje kości już nie wytrzymują. Zjadam pół czekolady i biorę się do pracy. Kasia Supeł-Zaboklicka: I ta doba już wtedy nie ma 24 godzin. Siostra Michaela Rak: Tak i wieczór to jest godzina 23, a nawet 24, kiedy jeszcze muszę coś zrobić. Ale to nie jest codziennością. Są takie dni. A kiedy jest mój wieczór, to jest rzeczywiście podsumowanie tego, co było, tego, co mnie jutro czeka, ale przede wszystkim jest to czas, kiedy jestem właśnie na kolanach przed Jezusem i odmawiam kompletę. „Dziękuję Ci za to, co się dokonało i przepraszam Cię, Panie Boże, że właśnie tu nie wytrzymałam. Tu emocje były za duże, tu za mało czasu miałam, tu mnie znowu ogrom jakichś wyzwań przygniótł”. I mój wieczór, czyli moja noc, to jest wołanie: „Panie Boże, dzięki Tobie, dla Ciebie i przez Ciebie. Jutro nie dam rady, więc jutro niech się spełni Twoja wola w moim życiu. I posyłaj mnie tam, gdzie Twoja wola chce, żebym była”. Kasia Supeł-Zaboklicka: Ale to posyłanie Jezusa w siostry wypadku jest niezwykle wymagające. Jest niezwykle trudne, ponieważ siostra jest dyrektorem hospicjum w Wilnie. To jest dom dla ludzi, którzy odchodzą z tego miejsca do lepszego. I w to wierzymy. Siostra Michaela Rak: W to wierzymy i to jest faktem. Oni przechodzą z jednego miejsca w drugie miejsce. I to jest właśnie moje wyzwanie, gdzie jestem przekierowana w spełnianie woli Bożej. To każdy z nas niesie to wyzwanie, bo takim wyzwaniem będzie właśnie konkretny nowy dzień dla mamy, dla taty czy pracownika w tej czy w innej branży, w tej czy innej firmie. On po prostu podejmuje coś, co jest związane z jego życiem, z jego zawodem, z jego obowiązkami: rodzinnymi, zawodowymi. Ja bym powiedziała, że ja mam o wiele lżej, bo u mnie życie to nie jest tylko życie w przestrzeni rodziny czy wypełnienia zawodu. To jest moja tożsamość, moje zawsze bycie tu i teraz jako siostra, jako mama, jako babcia, jako ciocia, jako lekarz, jako osoba, do której się ktoś chce przytulić. Osoba, którą ktoś o pomoc prosi i zawsze jest na „tak”. Czyli to bycie na „tak” jest właśnie moją tożsamością. Bóg mnie posyła właśnie na ten moment, na tę chwilę, na to wyzwanie. I ja nie mogę powiedzieć „nie”, bo moje życie jest służbą. Kasia Supeł-Zaboklicka: Ale wtedy, kiedy przychodzi taki moment, że siostra odkrywa swoje powołanie, to od razu siostra mówi „tak”? Siostra Michaela Rak: Nie. Właśnie nie jest tak. Jest pytanie, co jest Jego wolą, a co jest moim pragnieniem. Nie chodzi o realizację tego, co jest moją mrzonką, co jest ulotne. Na przestrzeni lat dziecinnych i młodzieńczych to było poszukiwanie właśnie, żeby jednak w moim życiu było przekierowanie, że moje życie ma być służbą dla drugiego człowieka, który niesie w sobie obraz Pana Boga. Służę Bogu, wypełniam Jego wolę, dla Niego jestem Jego wzrokiem, Jego głosem, Jego rękami. Cóż Mnie może spotkać w życiu bardziej szlachetnego, bardziej nieprzemijającego? Ja się staję po prostu Jego świadkiem tu i teraz w każdym dniu. I ja jestem dlatego szczęśliwa, choć nieraz padam ze zmęczenia, choć nie wiem, co mam zrobić. Ale skoro mnie posyła, to też mi da odpowiedź. Ja nawet dzisiaj szukałam drogi, bo miałam tutaj wyznaczone miejsce na inne spotkanie, a nie znam Warszawy. Nie jestem siostrą współczesności, nie mam GPS. Mówię: „Panie Boże, Ty mnie na tę ulicę zaprowadź”. Jeżdżę i nagle patrzę: akurat ta ulica i ten numer domu, przy którym miałam to umówione spotkanie. Można powiedzieć, że to są bajki, ale to jest Duch Święty. Bóg działa i posyła właśnie tych ludzi, którzy mogą pomóc, żeby Jego wola się spełniła. Zobacz więcej:
Od wielu lat pracuję jako freelancer: piszę teksty, robię zdjęcia, montuję filmy, nadzoruję social media, a do tego jeszcze aktywnie bloguję. Żyję w biegu i żaden z moich dni się nie powtarza. Jak nie zwariować przy takim tempie i mieć czas dla siebie? Mam jedną radę – postawić na wielozadaniowy sprzęt, który zwiększy naszą produktywność. Sprzęt taki jak Huawei MateBook D 16. Zobaczcie, w czym pomaga mi każdego jestem zwierzęciem nocnym i mam szczęście samodzielnie zarządzać swoim czasem pracy, moje poranki wyglądają znacznie spokojniej niż u większości rodaków. Budzę się w sposób naturalny, bez budzika i siadania do pracy z marszu. Niestety mieszkając w bloku z wielkiej płyty, muszę się liczyć z tym, że na osiedlu życie toczy się innym tempem. Od ponad tygodnia remontują nam parking i dziś znów obudziły mnie odgłosy młotów udarowych, betoniarek i pokrzykiwań budowlańców. Normalnie szukałabym spokoju w pobliskiej kawiarni, w której mogę odbyć planowaną wideokonferencję ze współpracownikami. Wiedziałam jednak, że byle hałas nie przeszkodzi MateBookowi D z domu? Czysta przyjemność!Przyznam, że nie lubię rozmów wideo w pracy. Bo, powiedzmy sobie szczerze, w trakcie takiego godzinnego calla więcej jest czekania na to, aż wszyscy dołączą i wyregulują swoje mikrofony niż faktycznej rozmowy. Zwłaszcza gdy większość osób, tak jak ja, przebywa na home office i poza problemami technicznymi dochodzą jeszcze kwestie indywidualnych zakłóceń dźwięku, np. płaczące dziecko, remont u sąsiadów, ktoś koszący trawę za oknem itd. Mieszkając w bloku, najczęściej wolałam wybrać się do jakiegoś spokojniejszego miejsca, by przynajmniej po mojej stronie jakość połączenia była w porządku. Ale z MateBookiem D 16 to zupełnie inna zdjęć: © materiały partneraZacznijmy od tego, że wcale nie muszę już w panice sprzątać pokoju i walczyć z psem, który kocha wchodzić w kadr, by prezentować za sobą czyste i profesjonalne tło. Jednym kliknięciem mogę wybrać wirtualną, elegancką scenerię, która nie rozprasza moich rozmówców. Dla mnie bomba! I skoro już jesteśmy przy obrazie, warto podkreślić, że mówimy tu o bardzo sprytnej kamerce 1080p, która dzięki funkcji automatycznego kadrowania potęguje wrażenie naturalnego kontaktu rozwiązaniem, które doceniłam szczególnie, są cztery mikrofony z redukcją szumów, które nie tylko rejestrują dźwięk 360° w promieniu do 5 m, co przydaje się w prywatnych wideorozmowach, podczas których częściej wstaję od laptopa, by coś pokazać rozmówcy. Sztuczna inteligencja dba też o to, by wszystkie niepożądane dźwięki zostały odflitrowane. Nie muszę się już stresować, że w trakcie ważnej wideokonferencji dźwięk telefonu, domofonu czy wspomnianych już prac budowlanych toczących się za oknem sprawi, że będę źle słyszana. W najgorszej sytuacji mogę zawsze założyć słuchawki i aktywować funkcję wzmocnienia office, ale bez biurka? Da się!No dobra, poranna konferencja za mną, ale co dalej? Gdy kilka lat temu kupowałam mieszkanie, wiedziałam, że w sypialni postawię długie biurko i wreszcie będę miała wspaniałe miejsce do pracy. Rzeczywistość wybiła mi ten pomysł z głowy – biurko musiało być bardzo wąskie, więc odpadła możliwość wstawienia tam stacjonarnego komputera. Do tego z racji faktu zajmowania się też fotografią produktową szybko wzbogaciłam się o pokaźną liczbę narzędzi i akcesoriów, które z braku innej przestrzeni musiały wylądować na biurku. Północny kierunek sypialni sprawił też, że zwyczajnie źle pracowało mi się w ciemnym za dnia zatem radzę sobie bez biurka na home office? Wykorzystuję każdą inną możliwą powierzchnię do pracy. I tak ponieważ MateBook D 16 waży zaledwie 1,7 kg, mogę z nim superwygodnie pracować w salonie. Komputer trzymam po prostu na kolanach, wykorzystując do tego specjalną poduszkę. W gorące dni, takie jak obecnie, biorę go pod pachę i stawiam na małym stoliczku na balkonie, gdzie hamak pełni rolę fotela. To właśnie z tego miejsca odpisuję na maile i planuję harmonogram publikacji postów. Częścią moich obowiązków jest także tworzenie raportów w Excelu dotyczących różnych mediów społecznościowych. Każdy, kto siedzi w tabelkach, wie, że do tego typu zadań przydaje się dwie rzeczy: blok numeryczny i duży ekran. I tu są dwa zaskoczenia. W MateBooku D 16 znajduje się nie tylko wygodna klawiatura numeryczna z prawej strony, ale także przycisk wywołujący od razu kalkulator!Źródło zdjęć: © materiały partneraJeżeli chodzi o wyświetlacz to ten laptop ma duży, 16-calowy ekran Full HD o najbardziej użytecznych do pracy proporcjach 16:10. Dzięki ultrawąskim ramkom producentowi udało się zmieścić taką matrycę w body o rozmiarach laptopa 15,6-calowego. Nawet obróbka zdjęć, która wymaga ode mnie większej precyzji, na tym notebooku nie jest problematyczna. Na moje warunki mieszkaniowe nieduży laptop o wygodnym ekranie to po prostu strzał w dziesiątkę. Ale jego proporcje doceniam także w innych to w drogę!Tego popołudnia czeka mnie jeszcze jedno ważne zadanie. Mam nakręcić krótką reklamę wideo dla nowo otwartej knajpki mojej koleżanki. Mój aparat i gimbal ważą swoje i dziękuję bogom, że przynajmniej MateBook D 16 nie stanowi większego obciążenia, nawet z zasilaczem. Choć sama ładowarka waży zaledwie 138 gramów, to nie brakuje jej mocy (65W) a dodatkowo można nią naładować dowolne urządzenie z wejściem USB-C. Dzięki temu mogę zaoszczędzić miejsce w torbie i zapomnieć o innych zdjęć: © materiały partneraGdy mamy już nakręcone wszystkie ujęcia, siadam w knajpce i zabieram się za montaż filmu. Choć router ukryty jest za ścianami zaplecza, szybko pobieram muzykę i inne pliki dzięki innowacyjnej antenie, która poprawia stabilność sygnału (według producenta nawet o 55 proc.). Gdy projekt mam prawie gotowy, koleżanka przypomina sobie, że fajnie by było wpleść do niego kilka zdjęć, które ma zapisane w swoim smartfonie. Ponieważ używa smartfonu Huawei z EMUI 12, wystarczy, że zbliży go do mojego laptopa, żebym dzięki funkcji Super Device mogła błyskawicznie wyszukać interesujące nas ujęcia i przenieść je do projektu. Procesor Intel Core 12. generacji wraz z wydajną pamięcią RAM pozwalają mi szybko wyrenderować film. Gotowy plik od razu przerzucam także bezprzewodowo na urządzenie zlecenia trafiają mi się rzadko, dlatego mobilność laptopa była dla mnie kwestią drugorzędną. Ale w praktyce okazało się, że to właśnie ona pozwoliła mi częściej odpoczywać! Lubię przynajmniej raz na kwartał skoczyć na krótki urlop, by się zregenerować. Zazwyczaj nie brałam ze sobą żadnego sprzętu, co wiązało się z tym, że nie pracowałam. A mając do wyboru wakacje lub pracę w dzisiejszych czasach, rezygnowałam ostatnio z tego pierwszego. Jednak niewielkie wymiary i waga MateBooka D 16 sprawiły, że nie był dla mnie przeszkodą w podróży. Mogłam kontynuować zlecenia na wyjeździe, a przy okazji się relaksować. Jeżeli też jesteście fanami workation, to warto wziąć tego laptopa pod przyjemnościCzęsto w godzinach wieczornych nadrabiam jeszcze pisanie artykułów na bloga, ale dziś mam ochotę na więcej relaksu. Przy przygotowywaniu kolacji w kuchni odpalam swój ulubiony podcast. Później obowiązkowo łączę się na wideokonferencji z mamą, by pokazać jej, jakich sztuczek nauczył się mój pies – tu przydaje się szeroki kąt kamery, który obejmuje cały pokój. Gdy wybija wpadam na Discorda, by zagrać wspólnie z kolegami. Nie muszę używać słuchawek, bo – znów – algorytm AI wycisza automatycznie nawet dźwięki klikania myszki i naciśnięcia też zdarza się nie zwracać uwagi na upływający czas i bawić się do późnej nocy? Cóż, na to póki co nie mam rady, ale za to mogę powiedzieć kilka słów o ekranie MateBooka D 16. Nie tylko jako osoba zajmująca się fotografią i grafiką, ale też jako zapalony gracz i kinomaniak muszę pochwalić matrycę tego laptopa. Nie dosyć, że mamy tu do czynienia ze 100-procentowym pokryciem przestrzeni kolorów sRGB, dzięki czemu cyfrowe barwy są tak żywe, jak w rzeczywistości, to jeszcze dzięki powłoce anti-glare granie czy oglądanie filmów przy sztucznym świetle nie jest jak widzicie po całym tym dniu, spędzam przy ekranie znacznie więcej niż typowe 8 godzin, cieszą mnie również dodatki, które dbają o komfort moich oczu. Certyfikat TÜV Rheinland Low Blue Light gwarantuje ograniczenie emisji szkodliwego niebieskiego światła, które wywołuje migreny lub bezsenność, a przyciemnienie DC eliminuje migotanie ekranu, co przydaje się przy długich maratonach grania lub oglądania się spać z myślą, że ten dzień upłynął mi przyjemnie, ciekawie i bezproblemowo. W dużej mierze dzięki temu, że towarzyszył mi niezawodny laptop stworzony zarówno do rzeczy wielkich, jak i tych całkiem prozaicznych. Mając przy boku MateBooka D 16, wiem, że jutro też czeka mnie kolejny dobry dzień.
Tekst piosenki: Czasami ja też miewam takie dni W których po prostu nie wychodzi nic I wiem, jak rozprasza mnie Nawet najmniejszy z daleka szept Ale mam na to lek Mam na to dobry patent Posłuchaj siostro, posłuchaj bracie Chociaż w około wibracje złe, Taka melodia uniesie cię ( I wiem ) Nie chcesz opuszczać wyra Znowu na 6 rano by tyrać Po drodze korki musisz pokonać I tak codziennie od rana do wieczora Ale nie martw się Nie jesteś sam Niejeden z nas to samo ma I wrzucam na luz Uśmiecham się Bo czeka mnie Tak piękny dzień Tak piękny dzień Znów czeka mnie Znów czeka cię Tak piękny dzień Tak piękny dzień Znów czeka mnie Znów czeka cię Tak piękny dzień Ulicami miasta chodzi jakaś garstka Ludzi zamyślonych, którzy poszukują hasła Poszukują sensu Zapatrzeni gdzieś Nie maja czasu na uczucia Liczy się cash Dla nich liczy się to, ile jest na koncie Nie ważne, czy promienie życia daje słońce Liczy się to Choć wystarczy chwila By zrozumieć, Że tak szybko życie nam przemija ( Ooo ) Spokojnie Po co nam ten bieg? Wolniej i wolniej Nie oszukuj się I nie martw się Nie jesteś sam Niejeden z nas to samo ma I wrzucam na luz Uśmiecham się Bo czeka mnie Tak piękny dzień Tak piękny dzień Znów czeka mnie Znów czeka cię Tak piękny dzień Tak piękny dzień Znów czeka mnie Znów czeka cię Tak piękny dzień Tak piękny dzień Tak piękny dzień Znów czeka mnie Znów czeka cię Tak piękny dzień Tak piękny dzień Znów czeka mnie Znów czeka cię Tak piękny dzień Dodaj interpretację do tego tekstu » Historia edycji tekstu
ten dzień na który każdy z nas tak czeka